Felieton: O poziomie debaty publicznej

  • Data publikacji: 07.05.2018, 18:50

Pani, Pan, Państwo również – wszyscy jesteśmy polskimi obywatelami. Jednym z naszych głównych obowiązków w ustroju, jaki w naszym państwie panuje - ustroju demokratycznym, jest wybór władzy poprzez powszechne wybory. Żyjemy w czasach, w których wydaje nam się, że mamy bezpośredni wpływ na to, kto będzie formował państwo pod obywateli. Jednak czy rzeczywiście nasze wybory są właściwe? Co tak naprawdę nami kieruje, kiedy w dniu wyborów oddajemy głos na daną partię czy na danego kandydata? Co powoduje, że uważamy, że dany kandydat popiera nasze postulaty lub jego poglądy są bliźniacze z naszymi? Mamy XXI wiek, odpowiedź jest prosta - media.

Omińmy jednak temat „prawdomówności” czy „neutralności” w tej branży, a zajmijmy się czymś, z czym niemalże każdego dnia spotyka się przeciętny Polak w podróży w radiu, czy siadając wieczorem przed telewizorem i włączając pierwszy z brzegu kanał informacyjny. Programy publicystyczne, wszelkiego rodzaju wywiady i konfrontacje – jak nazwać to jednym przystępnym wyrażeniem? Uproszczając - spotykamy się z tak zwaną debatą publiczną, czyli zagadnieniem, które, odkąd pamiętam, stoi na bardzo niskim poziomie, nie tylko u nas.

Chciałbym być kiedyś widzem czy słuchaczem programu publicystycznego, w którym dwie osoby o różniących się poglądach nie próbują udowodnić nam, odbiorcom, że ich racja jest słuszna bez użycia prostych argumentów – krzyku, wtrącania i powtarzającego się przerywania wypowiedzi towarzysza rozmowy. Coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że nie jest to możliwe. Wymiana zdań, argumentacja i kontrargumentacja, a przede wszystkim słuchanie tego, co do powiedzenia ma druga strona – to jest tym ludziom obce. Wybieramy ich, żeby reprezentowali nas – obywateli, a tymczasem oni nie potrafią reprezentować siebie.

Dlaczego więc dzieje się tak, że przedstawicielstwo grupy obywateli nie spełnia tak podstawowych norm? Otóż można dojść do wniosku, że nam to nie przeszkadza. Skądś bierze się wysoki odbiór programów o takim charakterze, które przecież za każdym razem mają ten sam schemat, tę samą historię i te same kwestie rzucane losowo: „o czym Pan/Pani mówi?”, „Pana/Pani wypowiedź się zupełnie kupy nie trzyma!”, czy kultowe „ale proszę mi nie przerywać!”. Zgadzamy się, żeby takie osoby były identyfikowane z narodem, którego my obywatele jesteśmy nierozłączną częścią.

Z drugiej strony niekoniecznie może chodzić o przyzwolenie, a to, w jaki sposób przeciętny Kowalski sam wymienia zdanie z kimś o zupełnie innych poglądach czy innym spojrzeniu na sprawę. Być może po prostu przyzwalamy na używanie prostych środków, bo nas samych nie stać na argumentację swoich poglądów? Teraz pozostaje pytanie: czy ten pogląd, o którym mówiłem na początku tekstu - ten, który połączył nas z danym kandydatem na tyle, żeby oddać na niego głos w wyborach - nie jest zupełnie pusty, skoro ani on, ani my nie potrafimy uzasadnić jego słuszności? Być może nas i tego kandydata rzeczywiście coś łączy i jest to tylko i wyłącznie wspólna głupota. Głupota, że bronimy czegoś, czego nie rozumiemy, czego nie potrafimy potwierdzić za pomocą nauki i wspólnych doświadczeń.

Najbardziej boli to, że to zjawisko występowało w chyba każdej debacie przed wyborami, oczywiście z tych, które pamiętam – przed wielkimi debatami kandydatów na prezydentów, kandydatów na przyszłych premierów. To oznacza, że naszym krajem rządzili i rządzą ludzie głupi. Głupi tak jak i my - ich wyborcy. Chyba, że się mylę – człowieku reprezentujący mnie w debacie publicznej. Udowodnij proszę, że jest inaczej.